niedziela, 25 kwietnia 2010

Ku koncowi

Tym razem piszemy z krainy przepieknych plaz z okolic Cancun.

Wypad na Kube byl udany, ale cieszylisy sie, ze nie zostalismy tam dluzej. Trzy dni wystarczyly w zupelnosci, a nawet cieszylismy sie z powrotu do Meksyku (o dziwo).
Niestety juz pierwsze kroki na lotnisku w Cancun przypomnialy nam o meksykanskich zwyczajach i kombinatorstwie, i zapragnelismy jak najszybciej wydostac sie stad na kontynent europejski. Wczesniej jednak mielismy w planach zrealizowac 2 nasze zalozenia wakacyjne: snorklowanie na meksykanskich rafach oraz wyjazd do parku Xel-Ha.

To pierwsze mamy juz za soba, dwa dni z rzedu plywalismy wsrod egzotycznyh ryb oraz korali :) Pozostal jutrzejszy dzien w parku i niestety wakacje dobiegna konca.

Do zobaczenia wkrotce!

piątek, 16 kwietnia 2010

Deszcze

Witamy ponownie. Tym razem piszemy z zachmurzonej juz od kilku dni Meridy. Dobrze, ze nie ma tu za wiele do robienia, bo moglismy uciec przed deszczem w okoliczne wioski. Poczatkowo zwiedzilismy Celestun i jego rezerwat flamingow, do ktorych podplynelismy na odleglosc paru metrow. Wrazenie bylo niesamowite, zwlaszcza, ze oprocz ptakow przeplynelismy rowniez tunelem z drzew namorzynowych. Szczesliwym trafem spedzilismy ten dzien z napotkanymi turystami: Brazylijka, Nowozelandka, Turczynka i motocyklista z ksiezyca (tak sie przedstawial, widocznie amerykanie nie lubia sie chwalic skad pochodza).
Drugi dzien pobytu na Yucatanie spedzilismy odwiedzajac ruiny w Chichen Itza, ktore nie zrobily na nas wielkiego wrazenia. Prawdopodobnie gdybysmy zwiedzali to miejsce na poczatku pobytu w Meksyku, bylibysmy zachwyceni, a teraz mamy juz przesyt piramid i wszystkiego co odkopali tu archeolodzy. Popoludnie spedzilismy duzo ciekawiej kapiac sie w grotach zalanych woda, nazywanych Cenotes. Wybralismy miejsce gdzie mozna za jednym zamachem zobaczyc i poplywac w 3 grotach. Niesamowite wrazenie zrobily na nas same Cenotes jak i transport miedzy mimi - wozek jadacy po waskich torach ciagniety przez konia...
Dzisiaj ruszamy na wschodnie wybrzeze Yucatanu, gdzie w koncu bedziemy mogli odpoczac na plazy :) A w poniedzialek 19/04 lecimy na 3-dniowe zwiedzanie Hawany...

niedziela, 11 kwietnia 2010

Tropiki

Witamy ponownie, tym razem z serca dzungli langodonskiej. Dzis tylko krotka wzmianka na temat ostatnich dni. San Cristobal, w ktorym spedzilismy ostatnie dni jest piekny. Zdecydowanie wyszedl na prowadzenie w rankingu naszych ulubionych miejsc. Wokol samego miasteczka jest wiele uroczych zakatkow. My skusilismy sie na zwiedzanie kanionu Sumidero oraz wyprawe do dwoch indianskich miescin tj.: Zinacantan i San Juan Chamula. Mysle, ze oba miejsca zasluzyly na szczegolowy opis, a wiec zobowiazujemy sie opisac je w przyszlosci.

Dzis rano o szostej wyjechalismy San Cristobala i razem z cala grupa (wycieczka zorganizowana) zwiedzilismy wodospady Agua Azul, Misol-Ha oraz ruiny Palenque. Byly to pierwsze zabytki Majow, ktore odwiedzilismy i napewno jedne z ciekawszych. Zetkniecie z ich kultura daje duzo do myslenia, zwlaszcza pod wzgledem trwalosci ich pracy. Jedyna przeszkoda jest niesamowicie goracy klimat, ktory podobnie jak w stanie Veracruz daje w kosc.

Z najblizszych planow: jutro wycieczka do Bonampark i Yaxchtitlan, a w nocy przejazd do Meridy. Powoli zblizamy sie do Jukatanu :)...

czwartek, 8 kwietnia 2010

Z pustyni do puszczy

Po 2 dniach spedzonych w goracej Oaxace dotarlismy nocnym autobusem do San Cristobal de las Casas w stanie Chiapas. Zamierzamy tu nabrac troche oddechu po intensywnym zwiedzaniu zabytkow w polpustynnym stanie Oaxaca.
W skwarze i duchocie wtorkowego poludnia przemierzylismy stare miasto Monte Alban, ktore Zapotekowie wybudowali na szczycie gory, na uprzednio scietym przez nich wierzcholku. Do tej pory nie potrafimy sie nadziwic co sklonilo ich przywodcow, aby postawic miasto w tak naslonecznionym miejscu.
Nastepnego dnia skorzystalismy z zorganizowanej wycieczki do El Tule, w ktorym znajduje sie drzewo o najszerszym na swiecie pniu; Mitli z palacem zdobionym dekoracjami specyficznymi dla Zapotekow; Hierve el agua, ktore przypomina wodospad, jednak jest tylko oblepiona mineralami skala. W miedzyczasie udalo nam sie takze zobaczyc warsztat produkcji welnianych dywanow, gdzie stosuje sie metody zgodne z tradycjami indianskimi oraz fabryke mezcala.
W przeciwienstwie do poprzednich miejsc, w ktorych bywalismy, Oaxaca wydala nam sie niebiem na ziemi. Sprzedawcy spokojnie pilnowali swoich poletek i nie przekrzykiwali sie jeden przez drugiego. Spokojnie mozna bylo przejsc przez targ bez ciaglego nagabywania kupczykow. Skorzystalismy z okazji i wsparlismy potepiane, lecz tolerowane tutaj piractwo, kupujac argentynskie reggae.

niedziela, 4 kwietnia 2010

W podrozy

Tak... Piszemy do Was z portu w Veracruz, po przepysznym sniadaniu (jajkach a jakze!) i smacznej kawie LECHERO serwowanej na sposob veracruzanski.

Od czwartku zwiedzilismy juz Pueble, Cholule oraz Africam Safari polozone na poludnie od Puebli. Aby dostac sie do miasta naszego obecnego pobytu, wypozyczylismy auto w Puebli. Ten sposob podrozowania pozwolil nam zobaczyc najwieksza gore Meksyku Pico de Orizaba oraz dotrzec do Portu Veracruz.

Port jest piekny, jednak ze wzgledu na dlugi weekend swiateczny miasto nawiedzily tlumy. Trudno jest odnalezc sie z tej masie ludzi, jednak mimo to zauroczyly nas pary tanczace DANZONa na ulicach oraz restauracyjki podajace krewetki w panierce lub koktajle z krewetek zlozone m.in. z keczupu i FANTY, hihi.

Mamy nadzieje,ze nasze europejskie zoladki wytrzymaja miesieczna probe zmagania sie z kulinarnymi specjalami Meksyku, bo sprobowaly juz np. CHAPULINy (koniki polne grilowane z chili). Tak, tak, dalismy rade ich skosztowac. Dla niedowiarkow mamy zdjecia dokumentujace owe zdarzenie.

Podrawiamy i wkrotce damy znac z Oaxaca. Pa!

niedziela, 28 marca 2010

Pozegnania

Wraz z koncem marca konczy sie nasza ponad poltoraroczna przygoda z Queretaro. Nadszedl czas na ostatnie pozegnania, prezenty, a dzis juz nawet pakowanie.

W zeszly weekend pozegnalismy sie z Victorio i cala jego rodzina. Zjedlismy z nimi przepyszny posilek zlozony z przysmakow meksykanskich oraz polskich pierogow.
Nie musimy wspominac ze wyszedl z tego smieszny mix: pierogi z kwasno-ostrym sosem z zielonych pomidorow i chili. Trzeba jednak przyznac, ze dalo sie to pogodzic.
Ponizej zalaczamy zdjecie rodzinki.



Oddalismy tez hold miastu Queretaro, uczestniczac w nocnym spacerze po miescie i sluchajac legend o slynnych postaciach zwiazanych z miastem.





Na zakonczenie zalaczamy mapke z trasa naszej miesiecznej podrozy po Meksyku, ktora zaczynamy 1 kwietnia w Puebli a konczymy wylotem do Polski 30 kwietnia.



Do zobaczenia w Polsce!

Koncert


Z weekendu spędzonego w stolicy wróciliśmy bardzo zadowoleni ale i mocno zmęczeni. Nasz kolega Hiszpan bardzo wziął sobie do serca opowieści o porwaniach obcokrajowców w Mexico City przez taksówkarzy. Po koncercie metro juz było nieczynne wiec szlismy kilometrami do hotelu nieciekawymi dzielnicami. W koncu i tak zmuszeni bylismy wsiąść do taxi bo spacer zająłby nam calą noc.
A koncert Coldplay, mimo ze spokojnieszy i cichszy niz te w Polsce, bardzo nam sie podobał. Impreza odbyła sie na stadionie baseballa Foro Sol.







Przywyklismy juz do wszechobecnych sprzedawców w Meksyku. Ci na koncercie byli wyjąkowi, bo byli w stanie przekrzyczec wokalistę głośnym „Cerveza!!!”



Następnego dnia odwiedziliśmy muzeum malarki Fridy Kahlo, które miesci sie w domu, gdzie kiedys mieszkala. Najbardziej zaskakującymi eksponatami były dla nas portrety na łózkiem Fridy (Stalina, Lenina, Mao i Trockiego) oraz obrazy z jej wizerunkiem, na ktorych podkreślony byl piękny wąs :) . Okazuje się, że malarze często przedstawiali kobiety z wąsem aby podkreślić, ze dana kobieta nie jest indianką (indianki nigdy nie maja zarostu). Rasizm w Meksyku niestety do dziś jest bardzo mocno widoczny.
Zdjecia w muzeum mozna bylo robic tylko na dziedzincu.



piątek, 5 marca 2010

Ach!

Z naszych doswiadczen wynika, ze dostep do wszelkiej dzialalnosci rekreacyjnej w Meksyku jest bardzo ograniczony.

Nasze pierwsze proby uprawiania sportu wygladaly bardzo kiepsko. Z tego powodu jedyna scianka wspinaczkowa w Queretaro, miescie milona mieszkancow, stoi ... zamknieta i ani razu nie zostala przez nas wyeksploatowana. Mimo usilowan. Trzeba zaznaczyc, ze czas otwarcia i cena sa zaporowe, nic dziwnego ze nie stac na nia mieszkancow.

Podobnie bylo z probami znalezienia miejsca gdzie mozna by bylo pojezdzic na rolkach. Wiele weekendow spedzonych na poszukiwaniach nie dalo rezultatow, a rolki wrocily z emigracji przy pierwszym powrocie do Polski.

Tak samo ma sie rzecz z dostepem do atrakcji muzycznych. Mija juz prawie rok jak nieudolnie szukalismy biletow na jeden z trzech koncertow grupy Metallica. Dlatego za wielkie osiagniecie uwazamy znalezienie na internecie notki o koncercie Coldplay.

O dziwo, tym razem z dostepnoscia biletow na koncert nie bylo problemu. Problem pojawil sie przy dokonywaniu zakupu. Po wybraniu dnia oraz miejsca koncertu okazalo sie, ze niestety strona internetowa nie obsluguje zagranicznych kart kredytowych. Co wiecej, na nic zdalo sie posiadanie kart debetowych meksykanskich. Wsrod znajomych postanowilismy poszukac posiadacza utejszej karty kredytowej, aby on wyreczyl nas przy zakupie biletow. Przy okazji dowiedzielismy sie o bardzo interesujacym procederze przyznawania kart kredytowych w Meksyku. Ponoc jednym z glownych warukow jest posiadanie w rodzinie kogos kto juz takowa karte posiada. W tym przypadku nie wydaja nam naszej wlasnej karty kredytowej, a tylko powiekszaja limit kredytowy i dziela go na dwoch jego uzytkownikow. Wracajac do tematu, sprobowalismy poprosic o pomoc Cezara, ktory jest szczesliwym posiadaczem karty kredytowej. I tu pojawil sie kolejny problem. Cezar pochodzi z polnocnego Meksyku i bilety, po ich oplaceniu, zostalyby wyslane do najbardziej znanego meksykanskiego miasta Ciudad Juarez. Mozliwosci zmiany adresu dostawy nie bylo. Musielismy szukac dalej. Napatoczyl sie w miedzyczasie kolega z Hiszpanii, ktory postanowil do nas dolaczyc w dniu koncertu. Jednak i on nie posiadal zdolnosci do zakupu biletow. Wreszcie poprosilismy jego kolege o pomoc. Tym razem poszlo bez problemow i po paru godzinach bilety zostaly zamowione z opcja wysylki na adres posiadacza karty.

Czas mijal, a bilety nie przychodzily. Po okolo 3 tygodniach zaczelismy martwic sie czemu zamowiona przesylka nie dochodzi. Niezbedny okazal sie telefon do sieci sprzedajacej bilety i zapytanie ich o powod braku wejsciowek. To co uslyszelismy powalilo nas z nog. Biletow przesylac wam nie bedziemy, jednak mozecie je odebrac w pewnej sieci... APTEK.Zonk.

Dzis ostatecznie bilety dostalismy i odetchnelismy z ulga. Jutro w poludnie wyruszamy na koncert bezkonkurencyjnego Coldplay. Czeka nas zapewnie jeszcze niemalo niespodzianek, zwlaszcza przeprawa taksowka w nocy do hotelu, co jest tu juz swego rodzaju przygoda ze wzgledu na opowiesci o czestych porwaniach przez wlasnie taksowkarzy. Nie omieszkamy zdac relacji z jutrzejszej nocy, a poki co dolaczamy zdjecie naszej zdobyczy...

wtorek, 23 lutego 2010

Pochod byka :)

Mielismy zabrac sie za niniejszy wpis juz duzo wczesniej, bo wydarzenie o ktorym mowa mialo miejsce juz 7 lutego. Niestety, zawirowania w pracy i odpoczynek po zawirowaniach nie pozwolily nam tego wczesniej uskutecznic.

Ale wracajac do tematu... Rzecz dziala sie w El Pueblito, gdzie od poczatku lutego trwalo swieto Matki Boskiej z El Pueblito, to samo, na ktore rok temu przypadkowo trafilismy z Kinga i Michalem. Tym razem znalismy schemat swieta i bylismy bardziej wtajemniczeni w jego obchody.

Tym samym, wiedzielismy o chyba najwiekszej atrakcji czyli o tak zwanym Paseo de Buey (pochodzie byczka). Najwiekszym minusem tego wydarzenia byla wczesna pora, o ktorej wspomniany spacerek mial sie odbyc. O godzinie 9 rano w niedzielny poranek mielismy znalezc sie w centrum Pueblito w poszukiwaniu bohatera dnia, ktory jak nam opowiedziano mial byc odswietnie ubrany w... warzywa i tequile. Oczywiscie zlokalizowanie pochodu nie bylo wcale trudne ze wzgledu na tlumy oraz tradycyjna orkiestre. Gorzej bylo dostac sie w poblize zwierzaka.

Tradycja mowi, ze w niedziele rano kilku wystrojonych mezczyzn ma poprowadzic ulicami miasteczka byka, ktorego nastepnie zabija sie oraz gotuje sie z niego i z warzyw niesionych przez niego na grzbiecie rosol. Zupa rozdawana wszystkim chetnym w poniedzialek na ulicach miasta za darmo.

Ponizej zamieszczamy kilka fotek uwieczniajacych nasz niedzielny poranny spacerek.











Oczywiscie podczas swieta nie zabraklo tutejszych przysmakow: churros i chleba z orzechami.

wtorek, 16 lutego 2010

Dotknąć sniegu

Dzisiaj bedzie o powrocie z wulkanu, który był dla nas troche zaskakujący. Samochód czekał na nas zaparkowany powyżej przełęczy, na ktorej rozpoczyna sie droga asfaltowa prowadząca do Mexico City. Aby sie tam dostać trzeba zjechać kilaka kilometrów wąską, wyboistą drogą. W tym dniu, przy opadach śniegu zjazd utrudniały duże ilości błota oraz … Meksykanów. Ruch jak w centrum dużego miasta na wysokości 4 tysięcy metrów był spowodowany burzą śnieżną. Ludzie za wszelką cenę i różnymi pojazdami pchali się do miejsca, gdzie można było zobaczyć i dotknąć prawdziwego sniegu (ten nieprawdziwy to deser w postaci zeskrobanej bryly lodu polanego sokiem owocowym). Najbardziej zdziwił nas widok sportowych motocykli w takim miejscu. Jak widać CBR’ki jako maszyny terenowe spisują się calkiem niezle.




Inną ciekawostką były bałwany lepione na samochodach. Chodziło o to, by dowieźć bałwana na niziny i pochwalić się sniegiem gdzie go niegdy nie widziano. Nielicznym się ta sztuka udała i rzeczywiście snieg robił niesamowite wrażenie na mieszkancach miasta. Widzielismy starszą kobiete, która wlazla na srodek drogi, żeby pogłaskać bałwana.


Ostatni widok na trzecią górę Meksyku.

środa, 3 lutego 2010

Wulkan po raz drugi

Niezmiernie ciezko bedzie opisac wydarzenia minionego weekendu w kilku zdaniach. Bedziemy musieli, niestety, ograniczyc sie do kilku najwazniejszych informacji.

Do wyprawy zaczelismy przygotowywac sie juz w grudniu robiac sprawunki najbardziej potrzebnego sprzetu. Do konca nie wiedzielismy kiedy uda nam sie wykorzystac zakupiony sprzet (zwlaszcza nowiutkie buty i… moje ulubione-raki). Zalezalo nam, aby udac sie na wulkan jeszcze przed zakonczeniem pracy tj.31 marca, a to dlatego, ze caly sprzet troche wazy i nie chcielismy go ze soba dzwigac podczas naszej miesiecznej wedrowki po Meksyku przewidzianej na kwiecien.

Okazja nadarzyla sie w miare predko po przyjezdzie, kiedy dowiedzielismy sie o dluzszym weekendzie przypadajacym na poczatek lutego. Tak wiec, w piatek 29 stycznia, tuz po pracy, ruszylismy w strone Puebli z zamiarem zdobycia 3 gory Meksyku, a wlasciwie wulkanu Iztaccihuatl o wysokosci 5230 m n.p.m.

W piatek dotarlismy do miejscowosci Amecameca, polozonej tuz pod wulkanami, gdzie spedzilismy noc w hotelu na rynku. Byla to jedna z najgorszych nocy w zyciu, okropiona dziwnymi nocnymi dzwiekami, bezsennoscia oraz porannym zapachem marihuany wydobywajacym sie na korytarz z pokoju panow o dosc wysokiej sredniej wieku. Po opuszczeniu tego zadatku brudu i grzechu posilismy sie na rynku pysznymi tortami patrzac na wulkan ponad miastem.



Wg naszych zalozen w sobote mielismy dojechac na wysokosc 4004m i zostawić auto na parkingu La Joya, a następnie wspiac sie do Refugio Nuevo „El 19” (ok.4700m npm). Tam planowalismy spedzic jedna noc przed niedzielnym wyruszeniem na podboj szczytu. Niestety nasz plan juz od poczatku nieco zawiodl, kiedy to okazalo sie, ze ze wzgledu na przewidywane opady sniegu, powinnismy zostawic samochod ponad parkingiem, na wzniesieniu, abysmy nie mieli problemow z opuszczeniem parkingu po powrocie (na zdjeciu za moimi plecami).




Troche zdziwily nas te srodki ostroznosci, jako, ze sniegu na tej wysokosci i tak bylo juz sporo. Ostatnim razem musielismy sie ladnie powspinac zanim wypatrzylismy snieg. Poza tym bardziej martwila nas mgla, gdyz w przeciwienstwie do sniegu proszacego z nieba, to ona sprawiala, ze nie widzielismy sciezki. Dosc szybko zreszta, bezwiednie, zeszlismy ze szlaku co pozwolilo nam podziwiac spowita we mgle przyrode. Jednak troche wysilku kosztowal nas powrot na trase (dobrze ze mgla nie wyglusza ludzkich glosow).

Raz po raz moglismy podziwiac kaktusy w sniegu:





W koncu, dostrzeglismy sciezke i turystow i tam tez na chwilke przysiedlismy w celu nabrania oddechu.





Pogoda zdecydowala nas nie rozpieszczac. Im wyzej tym wiecej platkow spadalo na nasze twarze.



A w okolicach miejsca gdzie ostatnio odpuscilimy marsz (w dole za moimi plecami), oprocz sniegu pojawil sie takze lodowaty wiatr.



Od tego momentu zaczela sie juz prawdziwa walka z zywiolem w jaki ten wiatr sie przeksztalcil. Poza drobinkami lodu, ktore wicher unosil ze soba, a ktore bez litosci siekaly nas po twarzy, doskwierala nam takze spadajaca temperatura. Co gorsza, wzmagajace sie opady sniegu przykryly cala sciezke, uniemozliwiajac nam dokladne oszacowanie kierunku. Dobrze, ze co jakis czas mijaly nas grupki turystow idace z naprzeciwka, zostawiajac po sobie swieze slady.

Po najgorszym dotychczasowym podejsciu zatrzymalismy sie bezwiednie w miejscu, gdzie snieg opadal na kamienie, co uniemozliwialo odnalezienie drogi. Gesta mgla nie pozwolila nam dojrzec zadnej wskazowki prowadzacej do znajdujacego sie ponoc niedaleko Refugio. Pawel zmeczony i po czesci zrezygnowany, wdrapal sie jeszcze na ostatnie wzniesienie dzielace nas od schronu, gdzie cudem, dzieki chwilowemu ustapieniu mgly, ujrzal bunkier calkowcie pokryty sniegiem.



Jako pierwsi dotarlismy do schronu, ktory nawet w srodku przypominal o temperaturze na zewnatrz.



Tej nocy dal on schronienie dwudziestce przemarznietych do kosci i zmoknietych wloczegow, ktorzy marzenia o ataku na szczyt musieli odlozyc na bardziej sprzyjajacy czas. Sluchajac wiatru szalejacego na zewnatrz, sluchalismy opowiesci doswiadczonych alpinistow. Niektorzy z nich pokonywali te trase ok 200 razy w przeciagu ostatnich 10 lat (przewodnicy) i nigdy nie spotkali sie z takimi warunkami. Dzieki ich zyczliwosci, moglismy skorzystac z ich pomocy w zejsciu na parking. W takich warunkach i przy tak marnej widocznosci sami nigdy nie doszlibysmy tam tak szybko.

Juz z samego rana przygotowalismy sie do zejscia. Po krotkiej sesji zdjeciowej oraz przygotowaniu sprzetu, moglismy rozpoczac droge w dol.









Dla kogos tak niedoswiadczonego jak ja, bylo to naprawde wielkie przezycie. Pierwsza wizyta w gorach wysokich nie nalezy zapewne do najbardziej udanych. Jednak Iztaccihuatl czyli Biala Dama podziekowala mi pobitym rekordem wysokosci (bylismy na 4700m npm) oraz krajobrazami godnymi jej imienia:







Pawla natomiast nagrodzila testem na dobra forme, ktora przeszedl bez zarzutu i jedna z piekniejszych sesji zdjeciowych ;)





Po dwoch godzinach dosc zdecydowanego marszu nadszedl moment oswobodzenia sie z rakow i pozegnania ze znajomymi zapoznanymi w schronie.



Byl to tez czas powrotu do rzeczywistosci, ktora snieg zna tylko z opowiadan lub widokowek.

czwartek, 28 stycznia 2010

Spacer obowiazkowy

Korzystajac z przepieknej pogody wybralismy sie ostatnio na spacer po naszej dzielnicy. Poza zwykla rekreacja, celem spaceru bylo rozchodzenie naszych nowych butow gorskich. Wszystko to dlatego, ze firma oglosila przyszly poniedzialek, 1 lutego, dniem wolnym od pracy. Meksykanie beda wtedy swietowac podpisanie konstytucji, my natomiast postanowilismy skorzystac z dlugiego weekendu i wreszcie sie poruszac wyzywajac na pojedynek wulkan Iztaccihuatl (5230 m n.pm.). Nie mozna powiedziec, aby szanse byly wyrownane, jako, ze tutejszy tryb zycia dotychczas nie pozwalal nam na uprawianie jakichkolwiek sportow. Jednak samo spedzenie nocy gdzies w chmurach wystarczy nam na uznanie naszego wyczynu za sukces.

Wracajac do spaceru po Candiles, okazalo sie, ze po ponad roku mieszkania w tym miejscu ciagle nie znamy go wystarczajaco dobrze. Podczas naszej wedrowki odkrylismy pare nowosci. Na przyklad, ze rosna tutaj drzewa iglaste:


Odkrylismy takze "sredniowieczne" budowle przeksztalcone dzis dzien na szkole:


Pozostalo nam tez kilka watpliwosci, a mianowicie do czego sluza slupy udajace palmy. Moze macie jakis pomysl?


Podczas spaceru moglismy nacieszyc sie piekna pogoda i pieknym zachodem slonca:




Nie ma to jak urozmaicic spacer przepysznym deserkiem, mniami!



Poza faktem, ze na te pogode bardziej nadaja sie wygodne sandalki, buty sprawily sie na medal. Mamy nadzieje, ze tak samo spisza sie podczas weekendowej wspinaczki.



Trzymajcie kciuki!

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Pogoda

W ciagu ostatnich dwoch tygodni nastapila zmiana, na ktora czekalismy z utesknieniem. Mianowicie,zimny front nr 45 postanowil nas opuscic (w informacjach radiowych podawane sa numery frontow atmosferycznych). Wprawdzie straszono nas jeszcze nadejsciem gorszej pogody po krotkim ociepleniu, jednak na szczescie dla nas, od momentu pierwszego rozpogodzenia pogoda nie przestaje nas rozpieszczac. Mozemy smialo powiedziec, ze nastala wiosna.

Slyszac opowiesci o mrozach panujacych w Polsce rozkoszujemy sie dwukrotnie bardziej meksykanska temperatura, o ktorej za rok bedziemy juz mogli tylko pomarzyc...
Na dowod tego ile nas obecnie dzieli zalaczamy info skopiowane ze strony internetowej. 44 stopnie roznicy. Chyba zastanowimy sie na przemianowanie bloga z -7 na +40 :)