środa, 31 grudnia 2008

Wedrowki motyle i nasze...

Dzieki Waszym kciukom - w tym miejscu chcemy za nie najserdeczniej podziekowac - nasz szef okazuje sie czasem wspanialomyslny. Tak tez bylo w zeszlym tygodniu, kiedy to darowal nam cale 7 dni wolnego :) Nie musielismy sie dlugo zastanawiac nad zorganizowaniem sobie czasu wolnego. Juz w poniedzialek spakowalismy plecaki i ruszylismy na poszukiwanie Sanktuarium El Rosario - krolestwa motyli Monarcha.
Gdyby tylko w jezyku polskim mozna bylo lepiej oddac ciaglosc akcji, na pewno bysmy sie skusili na skorzystanie z takowej inwencji. Niestety musimy posluzyc sie sposobami niekonwencjonalnymi i przedstawic nasz wyjazd jako poooooszuuuukiwaaaanieee.
Poczatkowo podroz miala zajac okolo 2,5 godziny, jednakze okazalo sie, ze przeciagnela sie do 4. Cale szczescie, ze krajobraz centralnego Meksyku jest bardzo roznorodny bo przynajmniej widoki kompensowaly nasze zmeczenie. Wreszcie okolo 14stej dotarlismy do pierwszego celu - miasta Angangueo, w ktorym znajduje sie jeden z rezerwatow motyli. Po posyceniu sie i znalezieniu noclegu ruszylismy ich tropem. Poczatkowo nie bylo trudno poniewaz na kazdym kroku natrafialismy na drogowskazy lub przewodnikow chetnych do oprowadzenia po parku narodowym. Trudnosci zaczely sie pozniej...


Samochod zostawilismy na wyznaczonym do tego celu parkingu, ale juz po wyjsciu z samochodu pojawilo sie pytanie "Gdzie teraz?". Oprocz chmary brudnych i skapo ubranych dzieciakow oraz wielu prowizorycznie zbitych barakow nie moglismy odnalezc nic co by wskazywalo kierunek zwiedzania. Postanowilismy postawic na intuicje i zaglebilismy sie w osiedle wspomnianych juz bud, ktore ostatecznie zawiodly nas do wejscia do parku. Musimy zaznaczyc, ze rezerwaty motyli znajduja sie w gorach do zludzenia przypominajacych Pireneje. Zaczelismy ostro - sciezka prowadzila pod dosc stroma gore, wiec co jakis czas musielismy przystanac i zaczerpnac powietrza. Na cale szczescie turystom ulatwiono odpoczynek i co jakis czas natrafialismy na punkty widokowe.


Po kazdym odpoczynku na nowo ruszalismy pod gore w poszukiwaniu naszego celu. Po pewnym czasie zorientowalismy sie jednak, ze punkty widokowe oraz drogowskazy przestaly sie pojawiac. Zauwazylismy za to kilku turystow dziwnie zaniepokojonych i biegajacych tam i spowrotem. Caly czas kontynuowalismy wedrowke zadowoleni, ze co jakis czas na sciezce znajdowalismy motyle, wprawdzie martwe, ale na pewno prowadzace do ich kryjowki. Po dwoch godzinach trafilismy do miejsca, w ktorym szlak sie konczyl i pojawila sie tablica gloszaca zakaz dotykania motyli. Czyli dotarlismy. Jakiz niesmak odczulismy kiedy po kwadransie kluczenia po okolicy nie znalezlismy ani jednego okazu, ktorego mozna by bylo dotknac (lub nie). Na nasze nieszczescie zaczal zapadac zmrok i nie mielismy juz czasu ani sil na dalsze polowanie. Zrezygnowani wrocilismy do przerazliwie zimnego hotelu z nadzieja, ze nastepny dzien bedzie dla nas laskawszy.






We wtorek wstalismy z samego rana, aby odnalezc El Rosario - najwieksze siedlisko Monarchow w tym rejonie. Do tej najwiekszej atrakcji turystycznej prowadzila 25 kilometrowa droga o nawierzchni okreslanej jako "kocie lby", tym gorsza, ze co pareset metrow wyrastaly przed nami progi zwalniajace (!). W koncu jednak dotarlismy na miejsce i po raz kolejny ruszylismy pod gore sladami przewodnika majacego doprowadzic nas do sekretnej siedziby motyli. Na cale szczescie po godzinie wspinaczki dotarlismy do celu. A bylo warto... Zreszta skoro one wedrowaly tyle tysiecy kilometrow abysmy mogli je zobaczyc, to my tez musielismy sie troche nastarac :)




Na miejscu moglismy zachwycac sie widokiem galezi oblepionych spiochami. Mniej spiace owady lataly nad naszymi glowami prezentujac swoje zywe kolory i pokazne rozmiary.















Droga powrotna, podobnie jak w pierwszym rezerwacie, oblezona byla przez handlarzy i zebrakow. Przejscie nia nie nalezalo do najprzyjemniejszych, ale na pewno warto bylo przyjrzec sie negocjacyjnym zdolnosciom tutejszych sprzedawcow.




Zadowoleni ze spotkania z Monarchami i zmeczeni po dwudniowej bieganinie wsiedlismy do auta i ruszylismy w droge powrotna. Tym razem wybralismy droge omijajaca gory, ale i tak wydala nam sie malownicza.







Na koniec, dla wytrwalych niespodzianka. Nasze pierwsze rezyserskie popisy :)

Pozdrawiamy









piątek, 26 grudnia 2008

I po swietach

Dziwne to byly swieta. Niczym nie przypominajace naszych tradycyjnych polskich spotkan rodzinnych. Roznice widoczne byly golym okiem, od pogody poczynajac, na potrawach konczac.

Queretaro przygotowywalo sie do Bozego Narodzenia juz od pewnego czasu. Dalo sie to zauwazyc odwiedzajac najwazniejsze place miasta. Mimo to, dekoracje swiateczne w pelnym sloncu nie wygladaja tak efektownie jak w polskiej szarudze czy sniegu.

Oprocz normalnych girland oraz swiatelek, Queretaro zaskoczylo nas przedziwaczna choinka oraz postawionymi specjalnie na te okazje scenkami biblijnymi.



Krolestwo Lucyfera i jego pobratymcow. Co poniektorzy chyba zbyt zabalowali...

Zwiastowanie wsrod kaktusow.

Ewa, Adam i Pawel.


Gwiazda betlejemska okazuje sie pochodzic z Meksyku (w barwach Polski).


Oprocz scenek biblijnych, mozna bylo popodziwiac tutejsze zwyczaje. Ponizej "La pinata" czyli zabawa polegajaca na rozbiciu kuli wypelnionej po brzegi slodyczami. Zazwyczaj uczestnicza w niej dzieci z zaslonietymi oczami, ktore za pomoca laski staraja sie dostac do lakoci.

Jako, ze my obce zwyczaje dopiero poznajemy, sami tez sobie sprawilismy pinate i mamy zamiar wkrotce ja rozlupac... za pomoca miotly.

A teraz troche o naszych przygotowaniach do swiat... Rozpoczelismy od poszukiwania kosciola, ktorego dzwon budzi nas co niedziele, jakby byl przyczepiony conajmniej do naszego dachu.
Kierunek poszukiwan wskazywal znak drogowy, ale ze znalezieniem wlasciwego miejsca nie bylo juz tak latwo. Wszystko przez to, ze nasza parafia wyglada nastepujaco:

Wigilie mielismy spedzic u znajomych, z tego wzgledu przygotowania kulinarne nas ominely. Niestety, ostatecznie plany sie zmienily, wiec musiala nam wystarczyc zawartosc naszej lodowki.
Tilapia nilowa godnie zastapila karpia, pierogi z miesem - te z kapusta i grzybami (tu post nie obowiazuje), sok z tamaryndu idealnie wcielil sie w kompot z suszu, a slodycze zastapily wszystko inne. Tylko oplatek byl polski.

A z tradycyjnych meksykanskich dan wigilijnych, udalo nam sie skosztowac tylko ponczu, babki swiatecznej oraz bakalii zawinietych w lisc bananowca. Poncz - szalenstwo - 5 procentowy!!!



I tak oto spedzilismy nasze pierwsze swieta poza Polska.

sobota, 20 grudnia 2008

Nasza choinka

"Jest w moim kraju zwyczaj, ze w dzien wigilijny
Przy wzejsciu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie
Ludzie gniazda wspólnego lamia chleb biblijny
Najtkliwsze przekazujac uczucia w tym chlebie"
CYPRIAN KAMIL NORWID

Wszystkim naszym czytelnikom życzymy radosnych
Świąt Bożego Narodzenia
i spełnienia marzeń w nadchodzącym roku

czwartek, 18 grudnia 2008

Tequisquiapan

No tak, na tej nazwie to juz na pewno polamiecie sobie jezyki :)
Weekendy to dla nas kolejna dawka slonca i podrozy. Jakis czas temu, szukajac wspinaczkowego raju dotarlismy do uzdrowiska o nazwie jak wyzej.

Krajobrazy okazaly sie zwodnicze: skalki i wzgorza, ktore otaczaja miasto nie nadaja sie do wspinania, a jezioro do plywania. No coz, musielismy sie zaspokoic zwyklym zwiedzaniem tj. aparat do reki i tup tup tup na rynek. Musielismy jednak wywolywac furrore wsrod przechodniow bo zwiedzalismy w ciuchach do wspinaczki :)


Miasteczko cudowne, choc zblizone do tych, ktore juz odwiedzalismy. Podobnie jak wszedzie indziej, punktem centralnym miasta jest rynek, przy ktorym wznosi sie cudowny kosciol.
Ten jednak jest o tyle wyjatkowy, ze zostal wkomponowany w kamienne mury budynku, ktory stal tu przed nim.
Dodatkowym atutem jest oczywiscie choinka, przypominajaca o nadchodzacych swietach :)

Sam rynek otoczony jest sukiennicami, pod ktorymi mozna sie napic kawy.
Ale uwaga, turysci maja tu zawyzone stawki !!!

Z najbizszych miast nie zostalo nam juz wiele do zobaczenia. Oczywiscie pozostaje stolica i moze San Miguel Allende. Jednakze, w najblizszym czasie zamierzmy poogladac pare innych cudow natury.
Najblizszy plan: odwiedziny w rezerwcie motyli Mariposas monarcas. Trzymajcie kciuki, abysmy przez swieta mieli troche wolnego, zeby sie tam wybrac. Liczymy na kciuki!

sobota, 13 grudnia 2008

Matka Boża z Guadalupe


12 grudnia w Meksyku obchodzone jest świeto Matki Bożej z Guadelupe. Nie jest to oficjalne święto państwowe, ale wiekszość firm daje ludziom wolne albo organizuje uroczystości, bo dla Meksykanów jest to ogromnie ważne, więc i tak by nie pracowali.

W TRW od kilku tygodni było widać przygotowania. Obok fabryki powstał wielki namiot gdzie rano odbyła się msza święta. Po mszy po halach produkcyjnych wędrowała procesja na czele z wizerunkiem Matki Bożej i ksiądz święcił maszyny.
Jest tu taki zwyczaj, że w tym dniu fabryki są otwarte dla rodzin pracowników. Fabryka była wiec pełna dzieciaków.

A potem impreza – muzyka, tance i 2000 litrów piwa. Tak oto wyglądają świeta religijne w Meksyku:)

poniedziałek, 8 grudnia 2008

Kulinarnie

Dzis bedzie smacznie: krotka rozprawka na temat tego co tu sie jada i pija oraz na temat "czego lepiej unikac aby nie narazic sie zoladkowi"...

Rozpoczne od tego, ze w zeszly weekend Queretaro obchodzilo swoje swieto.
Swieto miasta obchodzi sie tu bardzo hucznie - organizujac targi (feria), koncerty oraz inne imprezy towarzyszace, ktore moga trwac nawet 2 tygodnie. W przypadku Queretaro, organizacja ferii zajeli sie bardzo znaczacy tutaj "ganaderos" czyli hodowcy bydla. Poczatkowo zignorowalismy ten fakt, jednakze zwiedzajac teren targow, zwlaszcza hale z roznymi rasami krow, nie dalo sie nie zauwazyc ich obecnosci.

Targi okazaly sie dla nas kompletna klapa. Na calym terenie znajdowaly sie jedynie sklepy i stragany z towarem bardzo niskiej jakosci i watpliwej uzytecznosci. Co wiecej, pascalowe okreslenie "jedyny w swoim rodzaju festiwal odpustowej dewocji" idealnie nadaje sie, aby oddac charakter tego wydarzenia .

Jedyna pozytywna strona targow bylo to, ze mozna tu bylo zjesc cos meksykanskiego. Postanowilimsy sprobowac dwoch roznych dan. Zamowilismy TORTE, czyli cos w rodzaju kanapki na cieplo z pasta awokado i podsmazonym mieskiem, do ktorej jako bonus dolozono ulubiony aperitif Meskykanow: chili i ziemniaczek (czerwony) na ostro - zdjecie nr dwa. Drugim daniem byly TACOS, czyli tradycyjne kukurydziane placuszki z miesem i cebulka. Mniam. Oczywiscie, do smaku kukurydzianych tortilli nalezy sie przyzwyczaic, jako ze nasze europejskie podniebienie i powonienie poczatkowo nie toleruje takiej wersji kukurydzy...



Kuchnia meksykanska kojarzy sie glownie z tortillami wypelnionymi miesem, warzywami i serem. Mozna to wszystko kombinowac na rozne sposoby, a kazdy sposob to inne danie: gorditas, tacos, quesadillas, tamales, enchiladas itp. Dla wszystkich, ktorzy wola tortille w bardziej europejskim wydaniu polecamy wersje z maki nie-kukurydzianej. Dania zlozone z takich plackow to np.: gringas czy burritos.

Jednakze, nie byloby kuchni meksyknskiej bez przekasek, zwlaszcza takich, ktore sprzedawane sa prosto z uroczych budek.
Na ferii pojawily sie oba typy przekasek, ktore juz wczesniej spotykalismy w innych miastach, czyli PAPAS i CHURROS. Papas to okreslenie wszystkiego co pochodzi od ziemniaka czyli chipsy oraz cos w rodzaju paluszkow, koniecznie polane sosem chili, co widac na zdjeciu nr 2. Nie widac jednak drugiej "przyprawy", ktora zazwyczaj jest dodatkiem do sosu ostrego, mianowice soku z limonki. Polaczenie to nie jest moze najlepsze, ale sprobowac warto...
Co do churros, to zarzutow nie mamy zadnych. Smak taki jaki jak wszedzie indziej na swiecie, no ale w koncu co slodkie to slodkie. Mniam.



Poza daniami wyzej wspomnianymi, poprobowalismy rowniez tutejszych napojow. Pierwszym napojem bylo oczywiscie piwo. Nasze pierwsze wrazenie bylo jednak... marne.
Kiedy pewnego dnia wrocilismy po zakupach do domu i otworzylismy opakowanie Corony (tutejsza marka piwa), naszym oczom ukazalo sie to malenstwo. Dla porownania wielkosci - kieliszek obok. A cala zawartosc butelki - w kieliszku.

Podczas ferii postanowilismy wiec skorzystac z okazji by popic troche wiecej... Wyjasnie, ze w jednym kubku znajduje sie piwo ciemne, w drugim jasne. Roznicy w smaku nie wyczulismy. Ale moze przeszkadzala nam piana, ktora zajela chyba z pol kubka...

Ale na tym nie koniec. Znajomi z pracy polecili nam MICHELADE, ktorej rowniez postanowilismy skosztowac. Ponizej zamieszczam przepis dla chetnych.
MICHELADA:
- piwo (duze tzn 0.5l),
- sok z cytryny (limonki),
- sol,
- maggi (!),
- sos angielski (czyli: sos z kukurydzy, melasy, chili, soi, tamaryndu, anchois (!), cebuli, czosnku, szalotki, papryki, octu i przypraw)
- tabasco
Opisu naszej reakcji na tenze napoj nie opisze, mysle, ze wszystko jest jasne...
Napoje bezalkoholowe sa o wiele smaczniejsze. Niewatpliwie najlepszym z nich jest sok z Guayaby (pl: GRUSZLA) czyli takiej smaczniejszej gruszki. Drugim w klasyfikacji jest sok z TAMARYNDU, ktory smakiem przypomina wigilijny kompot z suszu :) Inne soki, w wiekszosci zawieraja wyciag z soi, stad maja przewaznie kolor bialawy (ale tylko 50% z nas uwaza to za atut).
Co do warzyw, to nie ma co sie rozpisywac. Wiekszosc z nich znamy. Z takich mniej typowych w Polsce sa zielone pomidory, przy czym zielone w Polsce nie sa tak kwasne. Przy pierwszym sprobowaniu salatki z pomidorow (pomieszalismy czerwone z zielonymi, zeby bylo ladnie) bylismy co najmniej zdziwieni... A nasi koledzy, po fakcie dopiero, uswiadomili nas ze tych zielonych uzywa sie tylko na sos ... Jesli chodzi o kukurydze, podstawe kuchni meksykanskiej, to smakuje podobnie, z ta roznica, ze tutaj trzeba sie troszke napracowac by ja obrac.

Owoce raczej tez sa zblizone do naszych. Jest kilka trudno dostepnych w Polsce gatunkow, np. opuncja (owoc kaktusa, z ktorego pochodza tez jadalne liscie NOPALITOS) czy MAMEY (ponoc po polsku nazywa sie PRZESLOCZ), ale ten musial byc jeszcze niedojrzaly - byl malo slodki i baaardzo suchy.
Opuncja:
Mamey:

Mamey po obrobce:


Wreszcie, cos co zapewne jest ulubionym deserem Meksykan w upalne dni, czyli RASCADO.
Sa to kawalki lodu (ktore oni zdzieraja z wielkiej bryly lodu przykrytej kawalkiem materialu) polane sokiem do smaku - tu truskawka.


A na koniec, dla niedowiarkow, mozna sie do krewetek przekonac... Dowod - wystarczy popatrzyc na ten usmiech...



(Irek - Ty nastepny)
Pozdrawiamy
P&R