poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Ruta de tequila i nie tylko

Juz prawie dwa tygodnie zlecialy od czasu naszego wypadu nad morze, a my ciagle nie wywiazalismy sie z obietnicy zalaczenia kolejnych zdjec...
Dzis uzupelniamy braki.

Podroz nad morze byla bardzo uciazliwa i dluga. Oprocz dystansu meczylo nas bowiem slonce, ktore w kwietniu przypieka juz strasznie mocno.

Zeby urozmaicic sobie wyprawe wybralismy droge prowadzaca przez "sanktuarium tequili" czyli region z ktorego pochodzi ten szczep agawy, ktorego 50% musi sie znalezc w kazdym rodzaju tequili produkowanym w Meksyku. Jest to tzw agawa tequilana, zwana inaczej niebieska.

Przejezdzajac przez miasto Tequila i okolice nietrudno zauwazyc, ze jest to region produkcji tego alkoholu. Cale polacie ziemi pokryte sa niebieskimi krzaczkami kaktusa. Po horyzont ciagna sie ich rzedy, zasadzone rowniutko jak od linijki.









Nawet Pawel nie odmowil portretu na tle pola agawy.


Niestety, mimo takiej bliskosci do destylarni, mielismy przed soba dluga droge do Puerto Vallarta. Z tego powodu degustacje odlozylismy na inny termin.


A do Puerto warto bylo sie spieszyc. Sam spacer deptakiem wdluz wybrzeza wart byl tak dlugiej podrozy. A juz na pewno warto bylo przyjechac na degustacje "kamaronow" pieczonych na ruszcie i wloskich lodow...



Pod wzgledem kulinarnym wyjazd byl bardzo udany. Zwlaszcza, ze meksykanskie przysmaki konsumowalismy na piasku i pod slomianymi parasolami.
Trzeba jednak bylo niezle sie nagimnastykowac jezykowo.
Port slynie z bycia kurortem typowo amerykanskim. W zwiazku z tym, w innym jezyku niz angielski nie chciano nam nawet odpowiadac. Z boku musialo wygladac to dosc komicznie: 2 Polakow mowiacych po hiszpansku, a uzyskujacych odpowiedzi po angielsku.

Oprocz jezyka, specjalne traktowanie przyjezdnych objawia sie takze na planie gastronomicznym. Aby zjesc przystawke z prawdziwym sosem meksykanskim, czyli pikantnym, trzeba bylo sie o to doprosic u kelnera. Wczesniej serwuja wersje " a la turysta". Za to nie moglismy narzekac na dania glowne. Nachos i fajitas de camaron byly wysmiete.


Po skonczonym urlopie niechetnie musielismy opuscic o magiczne miejsce. Po drodze czekalo na nas jeszcze kilka niespodzianek. Przydrozne sklepy z przetworami z tamtejszych roslin przykuwaly uwage i zachecaly do zakupow. Skusilismy sie na ciastka kokosowe oraz warzywa i owoce.
Sprobowalismy warzywo o nazwie JICAMA, ktore smakowalo jak nieostre rzodkiewki.
Skusilismy sie rowniez na owoc YACA - ponizej wersja przed i po obraniu.
Przed - na tym zdjeciu nie bardzo to widac, ale kazdy z tych owocow byl wiekszy od ludzkiej glowy...


I po ...



Yaca bardzo nam smakowala. Jedynym, ale za to ogromnym minusem byl za to jej zapach. Od 2 tygodni ciagle nie jestesmy w stanie pozbyc sie go z lodowki...

A tego pod spodem jakos nie sprobowalismy...


Na tym skonczyla sie nasza podroz odkrywczo wypoczynkowa.
Z niecierpliwoscia czekamy na kolejna wyprawe - tym razem do Polski :)
30 Maja jesli wszystko pojdzie zgodnie z planem i nie zatrzyma nas epidemia swinskiej grypy wsiadziemy na poklad samolotu do Frankfurtu.
A wiec, do zobaczenia wkrotce!!!

1 komentarz:

  1. Ciekawa ta rzezba, bardzo ladna. I te owoce o smaku rzodkiewki! Hehe. Te na dole wygladaja jak skrzyzowanie dyni z gasienica... tez bym sie nie odwazyla... :)
    Diana

    OdpowiedzUsuń