W zeszlą niedziele w końcu udalo nam sie pojechać w miejce polecane przez lokalnych wspinaczy - do krateru starego wulkanu w Valle de Santiago. Jeszcze 10 lat temu krater wypełniony był słoną wodą, która zniknęła całkowicie, a na dnie pozostała jedynie biała warstwa soli. Odsłoniły się skalne ściany krateru wysokiego na około 50 metrów.
Przed wspinaniem zatrzymaliśmy sie w centrum Valle de Santiago – typowe małe meksykańskie miasteczko z placem centralnym polozonym przy głównym kościele miasta. Największą zaletą takich miejsc jest to, że można tu bardzo dobrze i tanio zjeść. Zakochaliśmy sie w małych, obskurnych barach z klasycznymi meksykańskimi przekąskami . Torta czyli buła z posiekanym mięsem nigdzie lepiej nie smakuje:)
Krater z góry wyglądał obiecująco. Piękny mur skalny widoczny był na całym obwodzie krateru. Nie mogliśmy jednak wypatrzeć żadnego wspinacza.
Uprawianie sprotu w Meksyku jest niestety bardzo mało popularne, co widać na każdym kroku. Rolki które tu przywiezliśmy możemy zabrać przy najbliższej okazji do Polski, bo w ogromnym Queretaro nie ma ani jednego parku, żadnej alejki gdzie mozna by pojezdzić. Ze wspinaniem jest niestety podobnie. Mimo ogromnej ilości skał, wspinaczy jest bardzo mało a punktów asekuracyjnych prawie nie ma. Tak tez było w kraterze – ringi i spity były widoczne tylko na bardzo trudnych drogach. Gdyby na naszej jurze było takie miejsce, napewno pojawiłyby sie setki drog i wisiałaby lina przy linie. Tutaj podczas słonecznej niedzieli nasza lina była jedyną...
Na koniec wizyty w wulkanie postanowiliśmy zejśc na biale dno przedzierając sie przez krzaki i przeklinając na nie, bo czepiają sie du ubrań jak rzepy.