Wszystko poszlo dobrze, wiec moge sie juz pochwalic czego one dotyczyly.
Ale tak jak i Wy nie bylam swiadoma wszystkich planow do konca, ale po kolei...
Z niedawno poznanym znajomym Antkiem umowilismy sie na wspinanie w Bernal, ktore znacie juz z poprzednich wpisow. Antek zachwalal skale ze wzgledu na przyczepnosc i dostepnosc dla nawet mniej wprawionych skalkarzy. Z drugiej strony jest to jeden z wiekszych monolitow swiata (miesci sie w pierwszej trojce)!



Niebo pokryte bylo chmurami, ale jako, ze nie planowalismy zrobic calej trasy nie odstraszylo nas to zupelnie. Nasz plan zakladal glownie rozeznanie terenu, skaly i tras do wspinania.

Wspinaczke rozpoczelismy majac za plecami widok na pobliskie wioski skapane w deszczu. W oddali widac bylo blyskawice, ale skala wyjatkowo pozostawala w sloncu... Dzieki temu moglismy bez przeszkod kontynuowac. Oto kilka probek naszych wyczynow.



Wspinaczke zaczelismy dosc pozno, bo okolo 17stej. Tym samym na szczyt dotarlismy poznym wieczorem. Z ogromnym poczuciem satysfakcji jednak cali obolali skierowalismy sie spowrotem do miasta, na imprezke w celu upieczetowania naszego sukcesu.

Z lekkim bolem glowy i ogromnym bolem lydek postanowilismy pokrecic sie po okolicy i jeszcze raz spojrzec na Peñe, tym razem z innej perspektywy niz dzien wczesniej.
Na miejsce obserwacyjne wybralismy polnocna strone skaly. Rozlozylismy sie wygodnie na koncu i rozkoszowalismy sie sloncem i widokami.

Dostalam ruskie lale z dodatkiem. Musialam sie napracowac, aby sie do niego dostac, no ale sie oplacalo. Dla mniej spostrzegawczych - patrz : najmniejsza laleczka :)